czwartek, 6 lutego 2014

14.Chcę ci służyć.

Rozdzal 14:
Stała w ciszy przypatrując się dwóm postaciom, od których zależało jej życie. Nie miała pojęcia, że gra toczy się o tak wysoką stawkę. Kiedy obudziła się w tym miejscu myślała, że to zwykły sen i za chwilę się obudzi, jednak tak się nie stało. Pojawienie się Boga i Szatana tylko wzmocniło jej niepokój. Gerard był przy niej, ale nic nie zrobił, kiedy władca Nieba zadecydował, że jej dusza przepadnie w nicość.
Spojrzała na niego kątem oka. Stał nieruchomo jak posąg. Patrzył przed siebie, ale nie emanowała od niego pewność siebie, tak jak zawsze. Uśmiechnął się gorzko w jej stronę, a jego spojrzenie było twarde i lodowate.
To był sygnał dla Jenny, że nic już nie da się zrobić. Jej życie było już skończone. Nigdy więcej nie będzie z Gerardem ani nawet z Tomem, nigdy nie pozna bliżej siostry choć.. początkowo nie miała na to ochoty. Ciągle miała żal o to, że była ona kochanką jej chłopaka. Jemu wybaczyła więc jej też powinna. Tym bardziej teraz, kiedy jej życie się kończy.
Nigdy nie chciała umrzeć mając niespełna siedemnaście lat. Całe życie było przed nią, a teraz je traciła. Tyle mogła jeszcze osiągnąć. Chciała założyć rodzinę, mieć dzieci, zdobyć dobre wykształcenie i pracować w ogromnej korporacji na dobrze płatnym stanowisku.
-Nie zgadzam się.- Powiedział powoli Gerard patrząc prosto w stronę Boga.- Skoro Jenny nie pasuje do żadnego świata to powinna zostać i żyć dalej na Ziemi.- Powiedział z zawziętością w głosie.
W Jenny obudziła się nadzieja na to, że spełni wszystkie swoje marzenia, że będzie miała czas lepiej poznać samą siebie, a swoje życie szczęśliwie przeżyje z Gerardem.
-Och drogi Gerardzie.. Cóż za szlachetne myślenie-Skomentował Szatan lekko klaszcząc w dłonie. Zbliżył się do chłopaka, który był troszkę niższy od niego. – Wiem jednak do czego zmierzasz. Zapomniałeś o tym jak kończą moi słudzy, którzy nie wyplenili swojego zadania. Chcesz, by dziewczyna wróciła na ziemię, a ty mógłbyś być z nią tak? Masz nadzieję na dobry związek? Przykro mi, ale nawet jeśli ona wróci to bez ciebie.  Mój chłopcze nie wykonałeś swego zadania. Jenny miała być moja, miała służyć dla mnie. Jutro rano odbędzie się twoja egzekucja, wiesz dobrze jak moje dzieci lubią patrzyć na śmierć w męczarniach.- Jego ton był obojętny, tak jakby mu nie zależało wcale na życiu chłopaka.
Jenny poczuła skurcz w żołądku. Zapiekły ją oczy. Szybko zamknęła powieki, by nie rozpłakać się przy wszystkich. Jej Gerard, jej kochany Gerard miał umrzeć.. nie mogła do tego dopuścić. Mimo tego, że sama miała niedługo zakończyć swoje życie chciała, by on żył. Kochała go jak nikogo innego i chociaż nie mógłby być jej to chciała żeby był szczęśliwy z inną, albo nawet sam.
Nie wiele wiedząc, co mówi drżącym głosem wybełkotała:
-Chcę ci służyć.
Szatan gwałtownie odwrócił się w jej stronę, a jego twarz pokrył złowrogi uśmiech. Wydawało się, iż tylko czekał na jej słowa. Gerard zrobił się jeszcze bledszy i ostrożnie spojrzał na dziewczynę. Tom wyglądał jakby dostał w twarz, a Scarlett zanosiła się łzami. Jenny nie rozumiała dokładnie dlaczego wszyscy zareagowali na jej słowa taką złością, oburzeniem.
-Jenny nie..- Jęknął Gerard podchodząc do niej. Złapał ją za dłonie i obie po kolej ucałował a przy tym ciągle patrzył jej w oczy.- Nie wiesz, co mówisz, odwołaj to proszę.- Szepnął do niej.- Stając się Wysłannikiem Piekieł tracisz uczucia, dobre uczucia, jedyne co potrafisz to nienawidzić. Nie chcę byś taka była. Nie możesz taka być. Jesteś moją jedyną nadzieją. To dzięki tobie czuję miłość, czuję szczęście. Ty mnie tego nauczyłaś, ty sprawiłaś, że moje uczucia odżyły, a serce przestało być okute lodem. Wiesz kiedy to się stało?- Dziewczyna pokręciła głową na znak niewiedzy.- Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz.
-W tedy w szkole?- Zapytała niepewnie. Jej głos trząsł tak samo jak dłonie, które Gerard wciąż ściskał.
-Nie skarbie. Ty tego nie pamiętasz, ale ja bardzo dobrze. Byłaś wtedy jeszcze Aniołem. Miałaś siedemnaście lat a ja osiemnaście.
Poczuła pod stopami wibracje i nagle znalazła się tylko z Gerardem w jakimś dziwnym pokoju. Był on cały biały z kanapą stojącą na środku. Nie było tam więcej mebli. Do pomieszczenia weszła nagle dziewczyna. Jenny aż zaparło dech w piersiach.  Miała ona takie same rysy twarzy, tylko jej włosy miały kolor jasnego blond. Była ubrana w długą białą suknię, taką jak Jenny teraz. Anielica wyszła przez drzwi, a Jenny z Gerardem przenieśli się za nią. Tym razem byli na Ziemi. Blondynka siedział na kanapie w znajomym pokoju. Obok niej siedziała druga młoda dziewczyna.
-Jak się cieszę Janie, że tu przyszłaś. Bardzo mi ciebie brakuje. Nie mogę przyzwyczaić się do życia na Ziemi.- Głos Scarlett odbijał się echem po pomieszczeniu.
-Mi też jest bardzo przykro, że już nie mieszkamy razem w Niebie.- Janie sięgnęła po rękę siostry.- Ale nie smuć się. Codziennie będę cię odwiedzać. Nie zostawię cię samą.
-Dziękuję ci.- Szepnęła Upadła Anielica.- Już wiadomo coś w sprawie naszych rodziców?
-Och.. To bardzo przykre, ale oni umarli.- Powiedziała delikatnym głosem Anielica i przytuliła siostrę, która się rozpłakała. Po chwili wstała z miejsca.- Muszę już wracać.- Szepnęła głaskając policzek dziewczyny. Do zobaczenia jutro.
Jenny wiedziała, że Janie to ona. Chociaż ciężko jej było uwierzyć, że była kiedyś Aniołem. Gerard pociągną ją za rękę wyprowadzając z mieszkania Scarlett. Szli za Janie kilka minut aż wreszcie ta zatrzymała się przy wysokim kościele Św. Patryka. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Po chwili wzbiła się w górę z rozpostartymi śnieżnobiałym skrzydłami.
Jenny i Gerard również się unieśli. Dziewczyna rozglądała się z niepokojem nie czując stałego gruntu pod nogami. Mocno złapała za rękę Gerarda, który tylko uśmiechną się lekko i objął ja.
Janie stanęła na dachu kościoła. Patrzyła na dwójkę chłopców, którzy próbują nakłonić do skoku w dół młodego, pijanego mężczyznę. Anielica ruszyła pędem w ich stronę, ale ci nie przerwali szeptów i nakłaniania.
-Zostawcie go! W imię Boga nakazuję wam go zostawić!- Krzyknęła stając kilka kroków przed nimi.
-W imię Szatana nakazuję ci odpieprzyć się!- Wrzasnął jeden z nich  podchodząc do niej.
-Maltretujecie niewinnego. Dla was to zabawa, a jemu może stać się coś złego!- Mówiła z pewnością siebie i anielskim spokojem. Patrzyła prosto w puste oczy chłopaka, który stał przed nią. Nie wyglądał na miłego.
-Maleńka.. radzę ci stąd odejść, bo skończysz źle.- Rzekł groźnie.
-Nie boję się ciebie. Macie go zostawić w spokoju.- Spojrzała na chłopca, który balansował między życiem a śmiercią chwiejąc się na krawędzi kościoła.
-Daj spokój głupia dziewczynko!- Krzyknął i zamachną się na nią, ale sam z hukiem uderzył o mur starego kościoła.
-Wszystko w porządku?- Zapytał czarnowłosy chłopak spoglądając niepewnie na Anielicę. Wyglądał na bardzo młodego, a na pewno młodszego niż chłopka leżący pod ścianą.
-Tak, dziękuję- Szepnęła zdziwiona zachowaniem Wysłannika Piekieł. Chciała zapytać dlaczego to zrobił, dlaczego odepchną swojego kolegę, by ją uratować. Nie zdążyła jednak wydać z siebie głosu, gdyż usłyszała krzyk młodego chłopca, który spadał z budynku kościoła.
Janie chciała rzucić się za nim jednak ciemnowłosy ją uprzedził. Przerażona spojrzała tylko w dół i obserwowała co zrobi pracownik Szatana. Złapał on w locie pijanego mężczyznę, a po chwili wzbił się z nim w powietrze. Położył go nieprzytomnego u stóp Janie i odszedł znikając w kłębach czarnego dymu.
Jenny spojrzała na Gerarda jakby oczekiwała wyjaśnień.
-To byłeś ty?- Zapytała.
- Zależy o kogo chodzi.- Uśmiechnął się przenikliwie.
Nie zdążyła wyjaśnić całej sytuacji ponieważ znowu przenieśli się do innego miejsca. Tym razem byli na jakimś wzgórzu w środku nocy, kiedy gwiazdy świeciły jasno tworząc mieniąca się siatkę na ciemnogranatowym niebie. U szczytu na soczyście zielonej trawie siedziała dziewczyna okryta w białą szatę wykonaną z delikatnego materiału. Miała kolana podciągnięte do brody. Patrzyła na gwiazdy, a ciepły wakacyjny wiatr rozwiewał jej świetliste włosy. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Zdziwiona patrzyła na osobę, która przysiadła się do niej.
-Znalazłem cię.- Chłopak uśmiechnął się tak delikatnie, że Janie zamrugała kilka razy powiekami, bo nie mogła uwierzyć, że jest on zdolny do takiego gestu. Poczuła nagle suchość w ustach, nie mogła zdobyć się na odwagę, by cokolwiek powiedzieć. Odwróciła głowę w stronę rzeki, która płynęła pod drugiej stronie wzgórza, na którym uwielbiała spędzać czas.
-Dlaczego mnie szukałeś?- Zapytała po chwili lekko ochrypłym głosem. Czuła, że jest jej gorąco.
-Nie mogłem przestać o tobie myśleć.- Odpowiedział krótko spoglądając w kierunku, gdzie spoczywał wzrok dziewczyny.- Mam sobie pójść?- Zapytał jakby bojąc się, że przeszkodził w czymś ważnym Janie.
-Nie!- Powiedziała szybko. Sama była zdziwiona swoją reakcją, ale chłopak wydawał się być z tego zadowolony.
-Cieszę się.- Stwierdził krótko i zamilkł jakby szukając słów żeby powiedzieć coś ważnego.
-Dlaczego o mnie myślisz? Przecież tak nie powinno być. Tym nie masz..- urwała czując, że i tak już powiedziała za dużo.
-Nie mam uczuć, to chciałaś powiedzieć?- Dokończył za nią zdanie, jednak w jego głosie nie było słychać żalu, smutku czy zdenerwowania. – Wiem o tym, ale ty sprawiłaś, że tak przestało być.. twoje spojrzenie, chęć niesienia dobra za wszelką cenę. Wtedy na dachu ryzykowałaś swoje życie, a czy wasz Bóg nie uczył, że istnienie Anioła jest ważniejsze od człowieka? Czy nie tak było?
Dziewczyna przytaknęła mu ruszając  głową.
-Ty chciałaś zaryzykować wiedząc, że mogłaś umrzeć. Jesteś pełna dobra, szacunku i miłości do ludzi, a ja taki nie byłem, gardziłem nimi. To dzięki tobie moje serce odżyło, zaczęło ponowie bić i robi to dla ciebie.- Ostatnie słowa wypowiedział już szeptem.
Janie patrzyła na niego cały czas. Uważnie przyglądała się każdemu ruchu warg, jakby szukała maski. Wysłannicy Piekieł przecież nikogo nie kochali, nie mieli dobrych uczyć, wiec to było niemożliwe, by on nagle coś poczuł. To musiał być żart. Jednak ona nie chciała w to wierzyć.
Zbliżyła się do niego, a ich twarze oddzielone były od siebie zaledwie kilka centymetrów.
-Jak ci na imię?- Jej głos zadrżał kiedy poczuła jak dłoń chłopaka gładzi jej ramię.
-Gerard.- Odpowiedział szeptem, a po chwili delikatnie pocałował Anielicę.

Jenny mocno ściskała dłoń Gerarda, kiedy powrócili do dziwnego pomieszczenia. Nie była pewna co teraz się z nią stanie, ale była szczęśliwa, bo powróciły do niej wszystkie wspomnienia z czasów, kiedy była Anielicą. Pamiętała każdą chwilę spędzoną z Gerardem, każdy jego żart  i uśmiech. Pamiętała też jaki miała dobry kontakt z siostrą oraz czas poświęcony swojemu pierwszemu podopiecznemu- Tomowi.
Uśmiechnęła się mimo tej tragicznej sytuacji. Szatan i Bóg patrzyli na nią ostrym wzrokiem, a przyjaciele i rodzina starali się jej dodać otuchy, ale teraz było jej już wszystko jedno.
Szatan westchnął znudzony i podszedł bliżej dziewczyny.
-Bla bla bla.. coś tam miłość..Nie chce mi się tego słuchać. Przejdźmy do rzeczy.- Wyciągną rękę i dziwną siłą przyciągnął Jenny do siebie.

-Jenny..- Jękną Gerard czuł, że nie może już nic zrobić.  

                                                             ***
Witajcie, wiem, że długo nie dodawałam nowego rozdziału, ale bardzo ciężko jest mi pożegnać się z tym opowiadaniem. Ten rozdział jest przedostatni. No cóż.. Liczę na to, ze Wam się podobał, bo mi tak średnio. Trochę mało się dzieje, jednak bardzo chciałam przedstawić chociaż w skrócie historię miłości Jenny i Gerarda. W następnym rozdziale, czyli ostatnim, będzie o wiele więcej akcji. 
Pozdrawiam :)